fbpx

Być eko – to proste!

Ratowanie planety nie wymaga poświęceń. I może być łatwiejsze (i bardziej przyjazne dla portfela) niż nam się wydaje. Bo bycie eko rządzi się jedną zasadą: im prościej tym lepiej.

Najważniejsze to dobrze zacząć dzień: na rozbudzenie szklanka wody (z kranu) z cytryną i szybki prysznic. Na półce w łazience stoją kosmetyki, w których lista składników nie ciągnie się w nieskończoność, a w dodatku są tam nazwy, które jestem w stanie rozpoznać (a przynajmniej wymówić). Ekstrakt z wanilii, masło shea, czy sól morska  brzmią lepiej niż lista E, pod którą kryją się chemikalia i mikroplastik, często wykorzystywany w kosmetykach (na przykład peelingach). Ekologiczne żele pod prysznic, szampony do włosów (w kostce, a nie w plastikowym opakowaniu) lub zwykłe mydło, które nie podrażnia skóry tak jak upakowane konserwantami, skomplikowane receptury - to najprostszy wybór. Ponad to często dzięki temu wspieram lokalnych producentów, którzy dbają o ekologiczne wykonanie produktów: od składu, przez produkcję kosmetyku, aż po wybór opakowania. Win-win i to dopiero kilka minut po obudzeniu! Oczywiście „zawieszając się” na pięknej etykiecie eko-kremu do twarzy w trakcie mycia zębów, nie robię tego przy relaksującym szumie wody z kranu, ale zakręcam ją, kiedy z niej nie korzystam – proste. 

Zasada „bez opakowania” obowiązuje też w kuchni: kasza, owsianka, orzechy i inne dodatki do śniadania kupuję zabierając ze sobą własne opakowanie, albo wybieram te w papierowym, bo można je łatwo przetworzyć w recyclingu. Do tego miód od lokalnego producenta, którym słodzę kawę na wynos, przelaną do termokubka. Jeżeli w ciągu dnia będę miała ochotę na przelew, kubek znowu się przyda. Do tego wielorazowa butelka wody (napełniona oczywiście tą z kranu), żeby uzupełniać płyny w czasie jazdy rowerem do pracy. Trening,  oszczędności (darmowy dojazd) i ratowanie świata w jednym (zero emisji): nie ma jak dobry początek dnia. 

Cztery „R”

Życie eko to łatwizna, ale wymaga systematyczności, która składa się na „efekt domina” – nasze codzienne nawyki mogą zmienić zachowania ludzi dookoła: znajomych i nieznajomych. Dobrze obrazuje to zasada „czterech R”, która – oczywiście – jest prosta. 

R jak Refuse, czyli odmawiaj. A dokładniej odmawiaj wszystkiego, co jest plastikiem. To zadanie wymaga uważności i refleksu – często ani się obejrzymy, a bochenek chleba kupiony w piekarni lub dwie cukinie wybrane w warzywniaku lądują niepostrzeżenie w plastikowym woreczku, w tym samym momencie, kiedy dostaliśmy powiadomienie na Instagramie. Tymczasem trzeba uprzedzić bieg wydarzeń i poprosić o papierowe opakowanie, lub po prostu wrzucić zakupy do wielorazowej torby. Taka prośba może zainspirować inne osoby w sklepie do zrobienia tego samego, a stąd już prosta droga do bycia eko-influenserem, przynajmniej na osiedlową skalę. 

R jak Reduce, czyli minimalizuj. Mniej znaczy lepiej (i lepszej jakości). Czy naprawdę potrzebna jest nam dziesiąta para jeansów i dwudziesta sukienka z motywem kwiatowym? Przed zakupem kolejnej rzeczy: niezależnie od tego, czy są to ubrania, dodatki do domu, czy nowy telefon, można zacząć od wkomponowania tej rzeczy w tablicę na Pintereście. Jest duża szansa, że po kilku dniach zapomnimy, że właśnie tej rzeczy chcieliśmy bardziej niż czegokolwiek na świecie. A jeśli nadal nie będzie mogła wyjść nam z głowy, widocznie trzeba ją kupić – ale wiele z zachcianek na pewno odejdzie w niepamięć, a to już ograniczy wpływ naszej konsumpcji na środowisko. Minimalizm jest od dawna modny w Skandynawii, gdzie przy okazji ludzie wypadają we wszelkich rankingach jako najszczęśliwsi na świecie. Przypadek? 

R jak Reuse, czyli używaj ponownie. Nie chodzi tylko o ponowne wykorzystywanie opakowań – na przykład słoiki po konfiturach można wykorzystać do zapakowania własnych przetworów. Chodzi też o ponowne wykorzystywanie mebli, dodatków do domu i ubrań. Nie ma to jak znalezienie na targu staroci pięknego dizajnerskiego krzesła z lat 70., albo odnowienie fotela, który stał niezauważony w domu od lat, a do odzyskania blasku potrzeba mu było tylko tapicerowania. Wymienianie się ubraniami może niemal zastąpić zakupy, a efekt nowości w szafie jest wtedy o wiele mniej kosztowny. To samo dotyczy już posiadanych ubrań – mała przeróbka u krawcowej albo najprostsze oddanie butów do szewca może przedłużyć życie dawno nienoszonym ubraniom. 

R jak Recycle, czyli wiadomo co. Ta zasada jest oczywistością, o której nie trzeba się rozpisywać. Odpady trzeba segregować i już. 

Eko fala 

Zmiana stylu życia wpływa nie tylko na nas, ale też na największe marki. Dyrektor kreatywny Gucci, Alessandro Michele, ogłosił niedawno, że marka nie będzie tworzyła sezonowych kolekcji i będzie organizować mniej pokazów mody. Wpłynie to nie tylko na zmniejszenie ilości zanieczyszczeń związanych z produkcją ubrań, ale też na ograniczenie podróży związanych z promocją kolekcji. Decyzja prawdopodobnie by nie zapadła, gdyby nie coraz większa świadomość konsumentów, którzy oczekują wysokiej jakości i ponadczasowości produktu. 

W dużych korporacjach, takich jak Nike, IKEA (Ingka Group), czy Ericsson wśród kluczowych stanowisk w hierarchii firm wymienia się CSO (Chief Sustainability Officer), który ma nadzorować globalne działania na wszystkich poziomach tak, żeby zwrot finansowy szedł w parze z ograniczeniem negatywnego oddziaływania na środowisko: od łańcucha produkcji, po codzienne nawyki pracowników organizacji (choćby wspieranie podróżowania pociągiem). Odpowiedzialność globalnych marek i sprawdzanie pochodzenia kupowanych przez nas produktów ma ogromny wpływ na całe branże, więc pokazuje, że życie eko jest nie bez znaczenia w skali globalnej. 

Kiedy uda nam się przejść przez dzień z niemal niezauważalnym wpływem na planetę, można świętować. Słynne restauracje, tak jak kopenhaska Noma, już dawno postawiły na menu składające się z kreatywnych wariacji wokół lokalnych produktów. Inni szefowie kuchni, tak jak innowacyjny Szwed Paul Svensson, stawiają na odwrócenie ról w menu – głównym daniem są warzywa w luksusowych aranżacjach, często hodowane w samej restauracji przy użyciu kompostu z pozostałości po posiłkach, a dodatkiem jest mięso – ale tylko najlepszej jakości, od lokalnych producentów. Oczywiście podobny trend „lokalności” panuje już na całym świecie, a ograniczenie w jedzeniu mięsa ma gigantyczny wpływ na naszą planetę – aż 60% szkodliwych gazów cieplarnianych generowanych jest przez przemysł mięsny (i mleczny). Warto o tym pamiętać, kiedy przygotowujemy lunchboxy do pracy (oczywiście w szklanych pojemnikach). 

Jak widać luksus jest częścią eko życia, które można sprowadzić do zasady złotego środka: nie za dużo, nie za mało, ale w sam raz.  


Komentarze

Skomentuj